Autor |
Wiadomość |
Michu wojak
Dołączył: 03 Lut 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ustroń
|
Wysłany:
Czw 14:46, 31 Lip 2008 |
|
No to DvK go nieco "pogorszy" i będzie miał kilka wad
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Kamsztor
Dołączył: 28 Maj 2008
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Parva Cracovia Płeć:
|
Wysłany:
Czw 14:59, 31 Lip 2008 |
|
No chyba że tak A gdzie ten Hayusan te 10 sztyletów trzyma?
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Michu wojak
Dołączył: 03 Lut 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ustroń
|
Wysłany:
Czw 15:18, 31 Lip 2008 |
|
W tym samym miejscu co w różnego rodzaju strzelankach, gdzie z niewidzialnych plecaków i kieszeni bohater wyciąga karabiny maszynowe, bomby i ręczne wyrzutnie rakiet
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danielos von Krausos
Dołączył: 06 Sie 2007
Posty: 584
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kębłowo Płeć:
|
Wysłany:
Czw 16:27, 31 Lip 2008 |
|
Możecie być pewni, że pogorszę...
Możecie robić postacie majace jeszcze więcej zalet niż Pudzian, to i tak w AARze uczynię te postacie nieidealnymi, czyli dodam kilka wad i słabości... Ludzi idealnych ni ma
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mazur3k
Dołączył: 11 Cze 2008
Posty: 522
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: HollyŁódź Płeć:
|
Wysłany:
Czw 22:43, 31 Lip 2008 |
|
Kamsztor napisał: |
No chyba że tak A gdzie ten Hayusan te 10 sztyletów trzyma? |
A co za problem schowac w ubiorze 10 sztyletow ?
Moze faktycznie przedstawilem swoja postac w zbyt pozytywnym swietle(ludzie powpadali w kompleksy).
Hayusan ma wady !!! Mlaska przy stole, spala dowcipy, rzadko myje zeby, kradnie papiery toaletowe(bo mysli ze to jest smieszne), sepleni, garbi sie przed komputerem, nie myje rak przed posilkiem, laguje na tibii, rushuje wiesniakami w tzarze i wjezdza w farmy - a tak na powaznie to zgadzam sie z DvK
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Viltharis
Naczelnik
Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 3626
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany:
Pią 13:15, 01 Sie 2008 |
|
Dziesięć sztyletów w ubiorze schować jest wręcz bardzo prosto, ale jak się tak zastanawiam... Zależy oczywiście jaki to będzie ubiór, ale może być problem z dostępnością i łatwością wyjęcia takiej broni. Oczywiście kobiecie w sukni będzie to zrobić znacznie łatwiej, ale taki facet... cholewy, rękawy, gdzie jeszcze?
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mazur3k
Dołączył: 11 Cze 2008
Posty: 522
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: HollyŁódź Płeć:
|
Wysłany:
Pią 23:43, 01 Sie 2008 |
|
Nie mialem przyjemnosci nosic ze soba sztyletow. Trudno powiedziec gdzie mozna jeszcze schowac takowa bron, poza miejscami ktore wymieniles. Wyobraznia ludzka nie zna granic... gdybym byl zmuszony miec je przy sobie na pewno wymyslilbym jeszcze pare ciekawych miejsc.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Michu wojak
Dołączył: 03 Lut 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ustroń
|
Wysłany:
Sob 9:17, 02 Sie 2008 |
|
Jeżeli chodzi wam o wojskowe noże, to obciążenie w rękawach będzie dość spore. Ukryć faktycznie łatwo, ale chodzić z tym by nie robić hałasu, latać po ścianach, czy wykonywać salta w powietrzu, albo nawet szybko i sprawnie wyciągnąć taką broń będzie baardzo ciężko
Tylko pomyślcie co będzie, kiedy będzie udawał trupa? Zwyczajnie mu te sztylety zarąbią
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mazur3k
Dołączył: 11 Cze 2008
Posty: 522
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: HollyŁódź Płeć:
|
Wysłany:
Sob 11:06, 02 Sie 2008 |
|
Michu wojak napisał: |
Tylko pomyślcie co będzie, kiedy będzie udawał trupa? Zwyczajnie mu te sztylety zarąbią |
Lepiej stracić sztylety niż życie xP
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mazur3k dnia Sob 11:06, 02 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Viltharis
Naczelnik
Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 3626
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa Płeć:
|
Wysłany:
Sob 12:45, 02 Sie 2008 |
|
Nie no, byli ludzie, którzy mieli przy sobie dużo sztyletów, poukrywanych. Oczywiście nie takich wojskowych, tylko lekkich wyważonych, zwykle służących raczej do rzucania niż do walki wręcz. :>
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danielos von Krausos
Dołączył: 06 Sie 2007
Posty: 584
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kębłowo Płeć:
|
Wysłany:
Pią 13:35, 08 Sie 2008 |
|
Muahahah, II epizod AARa
Wiem, że do kitu i be, jak zwykle.
Długie wiem, ale co mi tam... Akcja jest, opisy są, zadowoleni macie być wszyscy! xD
Thx Viltharisowi za częściowe poprawienie poczatku AARa ortograficznie Miłego czytania xD
Bum cyk cyk:
_____________
Oromis wyskoczył szybko z łóżka i zaczął się przyglądać zgromadzonym.
-Witam w siedzibie Zakonu Świetlistych Mieczy. - powtórzył nieznajomy, nie słysząc żadnej odpowiedzi. Ów człowiek miał długą, siwą brodę, oraz podobne włosy. Na jego twarzy widać było zmarszczki, a spomiędzy dwóch niebieskich, radosnych oczu wyłaniał się mały, krótki nos. Człowiek nadal się przypatrywał się Oromisowi.
Łucznik był zdumiony, bo faktycznie nic nie pamiętał, co mogło być spowodowane pulsującą bólem raną na jego głowie.
-Kim jesteście? - zebrał się na stanowcze pytanie.
-Jestem mistrzem Zakonu, a to są moi dwaj zastępcy. Widzę, że straciłeś pamięć. To żaden problem, zaraz Ci ją przywrócę przywrócę.
Następnie podszedł do łóżka rannego i dotknął jego rany lewą reką, mrucząc jakieś słowa pod nosem. Oromisa olśniło.
-To ja tu już jestem? Ale... przed chwilą byłem na polu bitwy!
-Ktoś uderzył Cię w głowę i zemdlałeś. - odrzekł Uteshi.
-Musisz jeszcze kilka dni odpocząć. Potem Ci powiemy, po co tu przybyłeś. - powiedział mistrz zakonu.
Oromis posłuchał. Pozwolono mu się rozejrzeć po okolicy. Zorientował się, że klasztor składał się z kilku budowli, a on mieszkał w najmniejszej. W jego pokoju znajdowało się wyjście na balkon, z którego mógł godzinami oglądać piękne widoki. Wokół roztaczał się pejzaż w którego skład wchodziły wysokie, ośnieżone góry. Pomiędzy jednym pasmem górskim, a drugim, znajdowała się dolina, bujnie porośnięta roślinnością. W kotlinie wiło się pełno krętych dróg i ścieżek. Wszystkie łączyły się z traktem, przebiegającym przez środek doliny. Owym gościńcem wędrowało wielu kupców, podróżników i poszukiwaczy przygód. Oromis zauważył wokół pełno małych wiosek. Wszystkie otaczał mur, a wewnątrz panował duży ruch. Niestety, jak popatrzył na północ ujrzał bardzo przykry widok. Miasto, pod którym stoczyła się bitwa, było doszczętnie zdewastowane. Mury zamieniły się w gruz, domy nadal się paliły, a po niektórych już nic nie zostało. Jednak po całym grodzie krzątali się ludzie przenosząc gruz, drewno i cegły. Miasto powoli, mozolnie, acz najwidoczniej skutecznie, podnosiło się z ruiny. Oromis nie mógł na to patrzeć, więc wrócił do pokoju.
Kilka dni później zjawił się u niego mistrz zakonu z zastępcami.
-Przyjdź na naradę braci klasztornych, za godzinkę. Uteshi Ci powie, gdzie ona się odbędzie. - rzekł, a potem odszedł tak szybko, jak przyszedł.
Łucznik, zgodnie z poleceniem, poszedł do Uteshiego.
- Nie wyjawię ci miejsca narady, będziesz musiał pójść za mną - rzekł Uteshi. Oromis popatrzał ze zdziwieniem na kompana. Bez słowa ruszył za nim, gdy ten tylko wyszedł z pokoju. Szli pustym korytarzem. Po prawej stronie mieli kruszganki z widokami na dziedziniec klasztoru, na którym nie było nikogo, prócz kilku strażników na służbie. Gdy wyszli z budynku, ruszyli akacjową aleją, ukwieconą różowymi i białymi kwiatami. Później zboczyli na mniejszą dróżkę, prowadzącą pod górkę, do najwyżej położonego budynku, a zarazem największego i najwspanialszego. Jego dach lśnił złotem, a ściany były wypełnione płaskorzeźbami z marmuru. Jak dotarli do budynki, od razu weszli na wielką salę. Okazało się, że Oromis z Uteshim jako ostatni przyszli na naradę. Na sali było ponad sto krzeseł, wszystkie ustawione w połkolu i zwrócone ku złotemu tronowi, na którym siedział mistrz zakonu. Azjata usiadł na swoim krześle, a kompanowi kazał usiąść na foteliku, stojącemu naprzeciw tronu mistrza.
Wódz zakonu wstał, i zaczął tymi słowami:
-Jak dobrze widzicie, mamy gościa. I to nie byle jakiego! Wysłałem po niego specjalnie Uteshiego, aż do dalekiej Europy. Mam nadzieję, że Oromisowi dobrze się u nas mieszka... - i tu zerknął znacząco na łucznika.
-Tak, tu jest bardzo miło. Ale po co tu przybyłem?
-Właśnie do tego zmierzam. No, więc nasz zakon jest zobowiązany bronić otaczające go wioski, a przede wszystkim miasto Maniroko, będące stolicą Morgai. Niestety, nadeszły mroczne czasy, a Azja pogrążyła się w wojnie, czego dowodem jest wczorajsza bitwa. Armia, która zaatakowała Maniroko to wojsko Qartera Koniopodobnego. Człowiek ten, jest królem Akawy, kraju prowadzącego wojnę z Morgai. By sobie poradzić, podpisaliśmy pakt z niejakim.... Wrzodem, który dowodzi jedną z największych armii Europy. Lecz pakt z nim nie przyniósł owoców. Dlatego sprowadziliśmy Ciebie tutaj, bo brakowało nam w zakonie tylko jednego - wytrawnego łucznika. Ponieważ doszły nas wieści o najemniku, znakomitym łuczniku, od razu posłałem po Ciebie Uteshiego. Czy zgadzasz się dołączyć do naszego zakonu? Skończyłbyś z najemnictwem za marne płace.
Oromis osłupiał. To pytanie zbiło go zupełnie z tropu. Przez chwilę się zastanawiał. Nie chciał, by inni się niecierpliwili, więc odpowiedział stanowczo:
-Przyjmuję propozycję.
-Wspaniale! Już na sam początek dam Ci zadanie. Uteshi, gdy leżałeś nieprzytomny uratował Cię przed okrążającą Ciebie grupkę wrogów, więc będzie Ci zawsze towarzyszyć. Masz iść do miasta Mai Dun, leżącego nad morzem. By tam dojść musisz iść gościńcem na wschód. Potem najbliższym statkiem wyrusz do Arabii, do miasta Aldah Den. Jakieś pytania?
-Tak. Zanim tu przybyłem, dostałem list, od mojego największego wroga, Blademastera, mieszkającego w Arabii. Mówił, że nie mam tu przyjeżdżać, bo czeka mnie tu śmierć i mam wracać do Świątyni Alcamut. Wiesz może coś o tym?
Twarz rozmówcy pobladła.
-Świątynia Alcamut? - rzekł z wyraźnym trudem. - Nie wiem... nie wiem, o co w tym chodziło i wolę nie wiedzieć. Nie zadawaj mi już takich pytań. Idź, przygotuj się do podróży.
Oromis wstał bez słowa i poszedł do swej sypialni w zadumie. Zauważył w głosie mistrza strach oraz niemoc. I tak było naprawdę. Wódz zakonu obawiał się Alcamut bardziej niż złączonych oddziałów Koniopodobnego. Tak, mieszkała tam jedna z niewielu osób, które potrafiły dorównać mocą przewodnikowi Świetlistych Mieczy.
Oromis spakował prowiant, bukłak z wodą i kilka innych rzeczy do tobołka, a po chwili wyruszył z Uteshim do Mai Dun. Jego uczucia były mieszane. Raz cieszył się, że należy do tak ważnego zakonu, a innym razem obawiał się przyszłości.
Kompani wyszli z klasztoru poprzez wielkie, żelazne wrota. Zaraz potem ujrzeli bardzo długie i strome schody prowadzące na dół. Mimo niechęci, zeszli. Serca przyjaciół wypełniała obawa i trwoga. Co spotka ich w Mai Dun, a co w Arabii? Tego nie wiedzieli. Zerkając jeszcze ostatni raz na śnieżnobiałe ściany i złote dachy klasztoru oraz na miasto, solidnie odbudowywane, ruszyli w podróż.
Szli gościńcem, przez kotlinę, na wschód. Otaczający ich las gęstniał i mroczniał, a góry powoli nikły im w oczach. Kroczyli powoli, zważając na każdy krok. Nagle w dali ujrzeli prześwity światła. Niezwłocznie skierowali się w jego kierunku, ale jak się wydawało, że są już prawie u celu, światło zgasło, a wokół stało się szaro. Zrobiło im się bardzo zimno, a las stawał się coraz ciemniejszy. Przeszły ich dreszcze i obaj czuli bicie serca drugiego towarzysza. Stary bór spowiła lekka mgła.
Wokoło rozległy się piski i ciche szepty, przyjaciele zaczęli się pocić. Zaczęli powoli i ostrożnie kroczyć w kierunku wschodnim, gdy nagle śmignął im przed nosem jakiś mroczny cień. Owy cień w ułamku sekundy przekroczył trakt, przechodząc z jednej części lasu do drugiej. Wokół było coraz wyraźniej słychać ciche głosy i szepty, a po chwili słowa stawały się wyraźniejsze. W uszach Oromisa brzmiały słowa, wywołujące dreszcze, wypełnione rządzą śmierci i potęgą:
-Aaarhshaaaviiiiik... Vashlin akbar maah mornas.... Mosh gornam mirnalima!
Przyjaciele kompletnie nie pojmowali tych słów. Atoli cokolwiek oznaczały, wywoływały w towarzyszach coraz większy strach i niepokój. Głosy zaczęły dobiegać ze wszystkich stron, robiły się coraz głośniejsze, jakby ktoś do nich podchodził. W ich tle nadal słychać było znikome głosy i szepty. Towarzysze zbliżali się coraz bardziej do siebie, w lesie było ciemno, jak w nocy. Kompani ciągle mieli zamiar coś do siebie powiedzieć, ale jakaś moc dusiła im gardło. Wyżej wymienione słowa powtarzały się, aż niespodziewanie wokół towarzyszy wyrosły rośliny, które oplątały im się wokół nóg i powaliły ich na ziemię. Oromis ostatnim wytchnieniem wyjął z tobołka sztylet i uwolnił siebie i Uteshiego od roślin. Potem słowa znów rozbrzmiewały im w uszach. Wokoło pojawiły się małe, jasnoniebieskie światełka. Było ich tysiące. Przyjaciele zaczęli się w nie wpatrywać jak zaczarowani i nie mogli oderwać wzroku. Nagle, oboje poczuli ból w piersi i padli na ziemię. Boleść rozdzierała im psychikę, zaczęli się bezsensownie tarzać po ziemii. Gdy się opamiętali, wstali i zobaczyli... pustkę, nikogo nie było. Głosy nadal były słyszalne, a mgła zaczęła gęstnieć, aż nagle podzieliła się na białe, półprzezroczyste powłoki. Po chwili powłoki przyjęły kształt ciała.
-Duchy! - wykrztusił z siebie ledwo słyszalnym głosem Uteshi.
Widma okrążyły towarzyszy, a naprzeciw Uteshiemu wyszedł największy.
-Mój pan powołał swe sługi, by zniszczyć waszą moc! Oddajcie się mej woli, a nie spadnie wam włosek z głowy. No, chyba, że straciliście włosy ze strachu. - zaśmiał się. Duch ten był widocznie przywódcą reszty. Miał na sobie czarną katanę z kapturem i nie można było zobaczyć jego twarzy.
Towarzysze milczeli. Szepty i głosy ucichły. Powiał lekki, chłodny wiatr, powiewający prosto w twarz przyjaciołom. Jedyne uczucia towarzyszące temu spotkaniu to strach, obawa, niepokój. Blond włosy Oromisa straciły swój blask, a zbroja Uteshiego przestała lśnieć. Jednak azjata zdobył się na pytanie:
-Kim jesteś?!
Duch odrzekł:
-Jestem waszym najgorszym koszmarem. Czym jestem, sam widzisz. Szukałem Cię, Oromisie, pośród istot w świecie pozamaterialnym, szukałem Cię w krainach, do których oko człowieka dosięgnąć nie może. Ale za to znalazłem Cię wreszcie tutaj. Zwią mnie Arhshaavik. Posłano mnie, abym dopełnił dzieła rozpoczętego przez mojego pana.
-Co to za dzieło? - spytał tym razem zdecydowanie Oromis. Najwyraźniej dostał odwagi.
-Setki lat czekano na człowieka, który miał zostać uczniem mego pana, albo go zgładzić. Pewnego dnia narodził się człowiek, mający łucznictwo we krwi, nie zdający sobie sprawy, że ma w sobie moc, jakiej wyobrazić sobie nie może. Tak, to mój pan, Oromisie, przybył do Ciebie, gdy miałeś 2 tygodnie. Nie chciał zwlekać, bo wiedział, że gdy przybędzie za późno, nie będziesz już mógł zostać jego uczniem. Jednak twoja matka przeczuła to, i zawiozła Cię do starego mężczyzny mieszkającego w leśnej chacie. Z pewnością pamiętasz poczciwego Arona? Zginął on, gdy miałeś 15 lat, prawda? Taak, to ja go zamordowałem w nocy, gdy spaliście smacznie w swoich łóżkach.
Oromis z każdym kolejnym słowem Arhshaavika zaczął coraz więcej rozumieć, a włosy jeżyły mu się ze strachu, jak i ze złości. Duch ciągnął dalej:
-Tak więc oto spotykamy się tu. Tym dziełem było zmuszenie Cię do służenia mojemu panu, abyś nie stwarzał dla niego zagrożenia. Służ mi i memu władcy, a nic Ci się nie stanie.
-Nigdy nie będę służył człowiekowi, przez którego nie poznałem własnej matki! - krzyknął łucznik i rzucił się z dziką furią z mieczem na widmo. Arhshaviik bez problemu go odepchnął, a następnie z piskiem go powalił na ziemię. Szepty i głosy znów rozbrzmiały w lesie. Wszystkie duchy agresywnie rzuciły się na dwóch ludzi, osamotnionych w wielkim, ciemnym lesie. Przyjaciele walczyli dzielnie, jednak duchów nie można było zranić. Wokół rozległ się przeraźliwy pisk, a Oromis wraz z Uteshim upadli na ziemię zakrywając własne uszy. Widma zaczęły ich rozszarpywać na strzępy.
Nagle usłyszeli jakiś zgrzyt, a Arhshaviik upadł na ziemię. Reszta duchów stała się nieruchoma. Z nieba spadł lodowy pocisk, zamieniając wszystkie widma w lodowe posągi, za wyjątkiem Arhshaviika. Władca duchów wstał i zaczął się rozglądać. Zobaczył przed sobą starca, opartego na lasce zakończonej wielkim, magicznym kryształem. Starzec wystrzelił w jego kierunku kolejnego pioruna, a ten zaś przyległ do drzewa, niczym żywica sącząca się z pnia. Duch jednak nie dawał za wygraną i jednym ruchem ręki przywołał wiatr, który powalił nieznajomego na ziemię. W rękach widma pojawiła się nagle długa, biała laska, którą zaczął wymachiwać, tworząc w powietrzu wir. Wir z niesamowitą prędkością wziął starca w swe "objęcia", a ten zaczął się unosić w powietrzu, kręcąc się na okrągło. Serce Oromisa zamarło, ale Uteshi wstał szybko i z trudem pobiegł do Arhshaviika odbijając mu jego różdżkę. Gdy duch stracił laskę, wir zniknął, a starzec spadł na ziemię. Widmo jednym ruchem przycisnęło Uteshiego do drzewa, a gdy puścił, azjata był przymocowany niewidzialnymi łańcuchami do pnia. Starzec wstał, namalował w powietrzu różdżką jakiś znak, a duch upadł. Następnie nieznajomy wyciągnął swą rękę wysoko do góry, a różdżka Arhshaviika sama do niego przyleciała, rozlatując się potem w jego objęciach z głośnym trzaskiem. Duch powstał, a następnie krzyknął:
-To jeszcze nie koniec!... - następnie on, wraz ze swymi poddanymi rozpłynęli się w powietrzu. Uteshi mógł się już swobodnie poruszać, a Oromis wstał. Przez szpary między liśćmi zaczęło prześwitywać światło słoneczne, a w okolicy zapachniało kwiatami lipy. Starzec podeszedł do kompanów. Ujrzeli przed sobą starego człowieka, z długą, siwą brodą, ubranego w czarne, sięgające do ziemii szaty, ze spiczastym kapeluszem. Skromny, kształtny nos wystawał mu znad brody, a pod krzaczastymi brwiami widać było niebieskie oczy. To nie był azjata, bo nie miał skośnych oczu. Stał przed nimi oparty na drewnianej lasce, zakończoną wielkim, niebieskim kryształem, od którego pulsowała wielka energia magiczna, przyprawiająca ludzi o dreszcze.
-Nic wam się nie stało? - spytał z uśmiechem na twarzy.
-Cóż, mi się stało. Bolą mnie plecy, a w mojej głowie ciągle słyszę jakiś pisk. - odpowiedział Oromis. - Mi na imię Oromis, a to mój towarzysz, Uteshi.
-Miło mi, ja na imię mam Camtholion, zwią mnie Camtholem Mądrym. Nie wiecie, że niebezpiecznym jest chodzenie po Lesie Girbatil? Las ten, ma już tysiące lat, ale nadal grasują tu duchy. Widzę, że mieliście przyjemność się spotkać z najpotężniejszym z nich.
-Znasz go? Ciągle coś ględził o swoim panu, ale jego potęga przerosła moje oczekiwania. - powiedział Uteshi, a po chwili dodał, przyglądając się Camtholionowi podejrzliwie - Nie wyglądasz mi na azjatę. Co tu robisz?
-Nie wyglądam na azjatę? Hoho, i na pewno nim nie jestem. Jestem magiem, podróżuję po świecie. Znam wszystkie regiony kuli ziemskiej... - tego zdania nie dokończył. Zaczął się przyglądać rozmówcom dokładnie, a następnie zmienił temat - Widzę, że trapi was pytanie: "czemu on nas uratował?" Otóż, wiem dokąd zmierzacie i kim jesteście. Myślę, że rozsądnie byłoby wam przez pewien czas towarzyszyć.
-Skoro tak, to zapraszamy do podróży. - odrzekł samuraj. Oromis milczał. Zdawało mu się, że przez całą podróż mieli niesamowite szczęście, w czym utwierdziła go pomoc czarodzieja. Przez całą podróż, wszyscy milczeli.
Wraz z ubiegiem czasu, samuraj z łucznikiem nabrali szacunku do Camthola. Zauważyli bowiem, że od kiedy on im towarzyszy, nie spotykali po drodze żadnych niebezpieczeństw. Zaczęli zdawać sobie sprawę, że towarzyszący im staruszek nie jest zwykłym samotnikiem. Musiał być kimś potężnym i ważnym. Tym większy był ich zachwyt, gdy zauważyli, że czarodziej nigdy nie wybucha, ani nie jest zuchwały. Był myślącym starcem, który praktycznie nie ma żadnych wad. Przy okazji, Oromis przypomniał sobie, że Arhshaavik to był ten sam duch, którego zobaczyli przy Gospodzie Pod Końską Grzywą.
Po tygodniu mozolnej tułaczki dotarli na szczyt nagiej góry, z której widać było wspaniały widok na lśniącą, sięgającą aż poza horyzont wodę. Tak, to było morze. Tuż przy brzegu zauważyli rozległe miasto, z wysokimi murami oraz wielką wieżą po środku grodu, którą zauważyli już wcześniej. Pod murami twierdzy kłębiła się czarna armia, okrążająca wokół całe miasto. Wśród żołnierzy stały katapulty, balisty, wieże oblężnicze oraz... jakieś olbrzymy. Z daleka wydawałoby się, że to jakieś ogromne trolle, ale przerażające krzyki mieszkańców miasta zdradzały wszystko - to były smoki!
-Jesteśmy już prawie na miejscu, a tu takie coś! - krzyknął Uteshi.
-Nie ma na co czekać. Szybko, biegnijcie na pole bitwy. Ja muszę iść, oczekujcie mnie jutro, o świcie. - odrzekł Camthol.
Oromis z samurajem popatrzyli jeszcze raz na miasto. Łucznik zaczął mówić:
-Ale twoja... - obrócił się, ale Camthola już nie było. Zniknął.
-Widzę, że starzec nas opuścił, zostawił na pastwę losu. Musimy sobie sami poradzić. - zamruczał pod nosem azjata.
Kompani zacisnęli ręce na swej broni, a potem z dzikim wrzaskiem ruszyli na armię. Zaczęło się...
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danielos von Krausos dnia Pią 13:42, 08 Sie 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Michu wojak
Dołączył: 03 Lut 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ustroń
|
Wysłany:
Pią 15:58, 08 Sie 2008 |
|
No cóż, moja ocena. Na początek 'skrytykuję' kilka zdań, tak żeby dobrze zacząć.
Cytat: |
Przyjdź na naradę braci klasztornych, za godzinkę. Uteshi Ci powie, gdzie ona się odbędzie. |
A co, Wielki Mistrz nie wie gdzie się sala znajduje?
Cytat: |
Miasto powoli, mozolnie, acz najwidoczniej skutecznie, podnosiło się z ruiny. Oromis nie mógł na to patrzeć, więc wrócił do pokoju. |
Stwierdził, że mozolnie i skutecznie? To ile on tam stał? 2 tygodnie?
Cytat: |
Aaarhshaaaviiiiik... Vashlin akbar maah mornas.... Mosh gornam mirnalima! |
Jedyne co zrozumiałem to "Aaarhshaaaviiiiik". Można by wytłumaczyć, co znaczą pozostałe słowa.
No to teraz ocena 'właściwa':
Stylistyka:
Nieźle, naprawdę nieźle. Nie muszę chyba mówić, że ja napisałbym to o wiele gorzej Wahałem się pomiędzy 8 i 9, więc jest 8,5
8.5/10
Grafika:
Oj, tutaj słabo. Z czterech obrazków, dwa są ściągnięte z poprzedniego epizodu. No i na obrazku, na którym miała być czarna armia ze smokami, jest jakaś kolorowa bez smoków.
3.5/10* post zmodyfikowany, zapomniałem o jednym obrazku
Wciągnięcie:
Mocny plus za ten element. Mnie ten epizod mocno wciągnął. Oczywiście, nadal nie jest to perfekcja.
9/10
Rozwój akcji:
Tu też nieźle, ale czegoś mi tutaj brakuje. Może tego żeby dwóch bohaterów nie rzucało się na całą armię jak jakieś rambo, tylko żeby nieco więcej przemysleń miewali.
6/10
OCENA OGÓLNA: 7.5/10
Mocno epizod obniżyła grafika. Grafika nie jest naważniejsza dlatego nieco zawyżyłem średnią. Ten epizod jest wg. mnie dużo lepszy od poprzednika oraz od prologu. Tylko tak dalej! Można by też popracować nad tymi cytatami, które też ocenę nieco zaniżyły.
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Michu wojak dnia Pią 17:03, 08 Sie 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Qarter
Dołączył: 30 Kwi 2007
Posty: 730
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bystrzyca Kłodzka Płeć:
|
Wysłany:
Pią 16:20, 08 Sie 2008 |
|
Ładne, szczegolnie dlatego ze wsponiano o Qarterze Koniopodobnym xDD Grafika cienko, stylistyka ładna(lespza od mojej ) poiwem ze troche mnie to wciagnelo
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Kamsztor
Dołączył: 28 Maj 2008
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Parva Cracovia Płeć:
|
Wysłany:
Sob 12:22, 09 Sie 2008 |
|
No cóż mości Danielosie... Epizod mnie nie powala, czego zasługą jest duża ilość banałów, a zwłaszcza tego nieszczęsnego "łucznictwa we krwi".
Twoja postać to niemalże Gandzia we własnej osobie. No i to kłopotliwe przedstawienie się Arshaviika przy którym musiałem ci nieco pomóc
Jak zwykle nie wystawiam ocen bo i po co.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Danielos von Krausos
Dołączył: 06 Sie 2007
Posty: 584
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kębłowo Płeć:
|
Wysłany:
Sob 16:44, 09 Sie 2008 |
|
Klasztor napisał: |
Twoja postać to niemalże Gandzia we własnej osobie. |
Lol... nie widzę zbytniego podobieństwa... >.<
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|