Taves
Dołączył: 24 Lip 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć:
|
Wysłany:
Nie 20:04, 24 Lip 2011 |
|
Tafla życia
Szedł zatłoczoną ulicą, patrząc tępo przed siebie. Mijały go dziesiątki osób, pochłoniętych swoimi sprawami. Praca, dom, dzieci, żona, kochanka; wyliczał w myślach. Wszyscy żyli w swoich małych światach, nie widząc niczego poza ich horyzontami. Czysty American Dream…
Nie zwracał najmniejszej uwagi na krzykliwe billboardy, zachęcające do marnowania czasu i pieniędzy. Magia nowego, lepszego świata była powalająca i wszechobecna; była też zlepkiem kłamstw i obłudy, ale kogo to obchodzi?
Kobiety leżące na bruku, obok kulawych i ślepych mężczyzn, żebrały o grosz na jedzenie. Wszędzie było ich pełno; porzuconych ogniw cywilizowanej ewolucji. Bez szans na przyszłość, martwiąc się o wieczór, trwali w chorej egzystencji. Świat kręcił się tuż obok, ale oni byli dla niego zbyt daleko. Biedota, westchnął w duchu, wieczny satelita Planety Życia...
Kiedy przechadzał się tędy poprzedniego dnia, przypadła mu do gustu jedna z kawiarni. Stała przy skrzyżowaniu dwóch największych ulic tej dzielnicy, ale panował w niej względny spokój. Pewnie dlatego, że mieściła się na parterze jednego z najdroższych hoteli w mieście, a rozmiarem dorównywała supermarketom.
Przypomniał sobie małego dzieciaka i jego matkę. Malec zgubił swojego misia i zanosił się histerycznym płaczem, a kobieta nie mogła go uspokoić. Przestał dopiero, gdy znów przytulił pluszaka. Mężczyzna uśmiechnął się do wspomnień; to szczęście małego chłopca malujące się na jego twarzy....
Szkoda jej. Była jedną z dziewcząt, którą opuściła miłość życia. Oczywiście zostawiając prezent niespodziankę pod poduszką…
Zupełnie jak morskie fale… przypływają i odpływają, czego chcieć więcej… Wszak morza nie kochają tylko ci, co nie umieją pływać.
Przeszedł przez kolejne skrzyżowanie i dostrzegł dziewczynę z kilkoma paskami materiału na sobie; najmodniejszym ubraniem wszystkich cnót. Wsiadała do najnowszego mercedesa z obowiązkowo przyciemnianymi szybami. Jej jaskrawo pomarańczowe włosy mignęły mu przed oczyma i wszystko zlało się z cieniami nocy. Zaraz potem samochód ruszył z piskiem opon… i utknął w gigantycznym korku.
Weekend, pomyślał mężczyzna, poprawiając krawat. Każdy kto tylko może ucieka z miasta, aby wypocząć; oczywiście wszyscy w tym samym czasie.
Ale oto i kawiarnia, z przytulnym i rozświetlonym wnętrzem. Zapraszała i wskazywała drogę, jak latarnia podczas sztormu. Choć tylko tych, których było na nią stać.
Przeszedł przez obrotowe drzwi i znalazł się w środku. Koniec z wysysającymi ciepło podmuchami wiatru, mrokiem nocy i gwarem ulicy; z drugim dniem Nowego Lądu…
Mężczyzna rozejrzał się po wielkiej sali i westchnął. No tak, wszystkie stoliki zajęte, lub zarezerwowane. Trudno, kolejki nie są olbrzymie i może kupię coś do picia. Ruszył w stronę długiego rzędu kas, ale w połowie drogi musiał się zatrzymać. Dopadł do niego malec, którego spotkał wczoraj, a zaraz za nim szła jego matka.
- Jesce ras dziekuje - wyseplenił z szerokim uśmiechem. - Teddy strasnie się bał, ale jus mu dobse.
- John, co ci mówiłam - zaczęła kobieta. - Nie wolno zaczepiać dorosłych. O! To pan. - powiedziała, podnosząc głowę i uśmiechając się ciepło. Już wiem po kim malec ma ten uśmiech, pomyślał mężczyzna. - Znów się spotykamy i to w tym samym miejscu. Dalej się pan nie chce skusić na wspólny wieczór?
- Nie, dziękuję - odparł spokojnie. - Stronię od towarzystwa.
- Wielka szkoda - mruknęła spuszczając wzrok.
- Raczej nie… Miała pani udany dzień?
- Tak. Można tak powiedzieć.
- To dobrze, bardzo dobrze…
Mężczyzna posłał uśmiech małemu chłopcu i raz jeszcze ułożył ubranie. Musi w końcu wyglądać porządnie. Pogrzeb, wesele, czy nieplanowane spotkanie w kawiarni; w garniturze trzeba wyglądać jak człowiek.
W brązowych oczach kobiety odbiła się frontowa szyba, odgradzająca lokal od reszty świata; była tak krucha…
Pękła?
Tysiące okruchów wystrzeliło w powietrze, mknąc przez ulicę i chodnik. Powietrze świszczało i niosło ze sobą ludzkie skamlenie i płacz, do szczytów wieżowców. Wycie syren odbijało się echem w szklanych alejach, a świat palił się i walił…
Życie jest jak tafla szkła; kruche i delikatne…
Uderz, a pęknie…
Rozsypie się w malutkich kawałkach…
Nie, jeszcze nie. Za wcześnie.
Nacisną kciukiem guzik wmontowany w rączkę walizki.
Czy zdążył krzyknąć? Nie pamiętał…
Dopiero teraz świat pękł i rozprysł się na miliardy okruchów…
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|